22 czerwca

"Zimowe dzieci" Jennifer McMahon - recenzja

Tytuł: "Zimowe dzieci" 
Autor: Jennifer McMahon 
Liczba stron: 392 
Wydawnictwo: Media Rodzina


Naprawdę, już nie pamiętam kiedy ostatnio czytanie książki zajęło mi tyle czasu! Na ogół wszelkie lektury pochłaniam dość szybko. Dotąd mój rekord czytania jednej powieści wynosił jakieś 2 tygodnie, ale „Zimowe dzieci” wydłużyły go o kolejne cztery. Może było to spowodowane natłokiem obowiązków, a może po prostu sposobem, w jaki napisano książkę. Osobiście skłaniam się ku drugiej opcji, ale chyba głównie dlatego, by nieco się usprawiedliwić. 
Fabuła „Zimowych dzieci” skupia się wokół losów czterech głównych postaci, wśród których, w moim odczuciu, najbardziej istotną jest Sara Harrison Shea – kobieta żyjąca w roku 1908, która na skutek tragicznego wypadku traci swoją jedyną, długo wyczekiwaną córkę. Nie mogąc pogodzić się z jej odejściem, postanawia za pomocą starego rytuału, wskrzesić dziecko. Przebieg swoich działań zapisuje w dzienniku, który przetrwa aż do czasów teraźniejszych. Sto lat później w tym samym miejscu co niegdyś Sara, mieszka wraz z mamą i siostrą siedemnastolatka imieniem Ruthie. Życie nastolatki zostaje wywrócone do góry nogami dnia, w którym jej matka nagle znika bez śladu. Dziewczyna poszukując odpowiedzi na nurtujące ją pytania, odkrywa sekrety, których prawdopodobnie nigdy nie chciałaby poznać. Jak już z pewnością wielu się domyśliło, akcja powieści prowadzona jest w dwóch różnych epokach, ale wydarzenia z czasów współczesnych oparte są na tych, które wydarzyły się wiele lat wcześniej. Takie rozwiązanie mnie osobiście już na początku bardzo zainteresowało. Co do samej książki... Cóż... Chyba mogę powiedzieć, że mnie nie porwała, a momentami wręcz ogromnie irytowała. Głównie za sprawą tysiąca wątków prowadzonych jednocześnie, wiecznie się urywających, później ponownie podejmowanych w najmniej spodziewanych momentach, zupełnie jakby autorka przerywała daną scenę w chwili, gdy brakowało jej pomysłu na ciąg dalszy. Mniej więcej w połowie powieści, doszłam do wniosku, że jestem zwyczajnie zbyt głupia, by zrozumieć geniusz tekstu, który w gruncie rzeczy oceniany jest dość wysoko na większości znanych mi portali literackich. Całkowicie szczerze, w książce występują momenty, w których nie sposób się od niej oderwać, ale również takie, przy których oczy same się zamykają. Lecz mimo to nie mogę powiedzieć, że powieść nie zasługuje na uwagę. Bo zasługuje! Posiada naprawdę spory potencjał, więc polecę ją każdemu fanowi thrillerów. Choć mnie osobiście nie powaliła, nie znaczy, że inni odbiorcy podzielą moją opinię. Samą autorkę należy pochwalić za warsztat jakim operuje. Większość stworzonych przez nią postaci, jest zbudowana bardzo fachowo i przemyślanie. Bohaterowie mają ściśle określone charaktery, wygląd, cechy szczególne. A trzeba zauważyć, że wielu współczesnym pisarzom coraz trudniej jest zachować te elementy. Ponadto wszelkie opisy, zarówno miejsc, jak i wydarzeń są bardzo przejrzyste i wyczerpujące, ale nie na tyle, by nudziły potencjalnego odbiorcę. McMahon operuje językiem prosty i finezyjnym zarazem. Książkę, choć nie zagości na stałe w mojej biblioteczce, jeszcze raz gorąco polecam z nadzieją na to, że przypadnie komuś do gustu na tyle, by podjął ze mną dyskusję na jej temat. 

 Thea


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Za półką z książkami... , Blogger