Tytuł: "Mechaniczne
pająki"
Autor: Corina Bomann
Gatunek: kryminał,
science fiction
Liczba stron: 476
Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Foksal, Uroboros
Kiedy wyciągnęłam
książkę Bomann na ćwiczeniach z litografii, natychmiast rozległy
się pełne wzruszeń okrzyki:
„Jaka śliczna okładka!”
„Ale
fajna! Ej, jak oni uzyskali takie złoto?”
„A o czym to?
Przeczytałaś już?”
„Głupie pytania, jak
nic widać, że steampunk.”
Cóż... Miał być
steampunk... I był steampunk!
Mechaniczne pająki.
Bardzo lubię, kiedy w
tytułach książek czy filmów pojawia się słowo "mechaniczne".
Nic nie mogę poradzić na to, że od chwili obejrzenia „Mechanicznej
pomarańczy”, jakoś tak dobrze kojarzy mi się ten wyraz. No i w
końcu brzmi tak dostojnie, nowocześnie oraz hipstersko zarazem!
Kiedy więc w moje ręce trafiła książka Coriny Bomann, od razu
wzięłam się za czytanie. Zwłaszcza, że okładka książki
zasugerowała mi jakimi motywami z pewnością przesiąknięta jest
powieść. Brązy, złoto, czerwienie, koła zębate i dziwne
okulary... Chyba każdy wie, co to oznacza.
Akcja książki toczy się
w dziewiętnastym wieku w Anglii, a jej bohaterką jest
siedemnastoletnia Violet Adair, córka bardzo wpływowego i
szanowanego arystokraty. Dziewczyna marzy o byciu popularną w
całej Anglii, a może i Europie konstruktorką. Jej nieodłącznym
towarzyszem jest tajemniczy lokaj imieniem Alfred o ponurej
przeszłości i wcale nie irracjonalnym strachem przed klaunami.
Mówię poważnie, z tymi wymalowanymi komikami nie ma żartów! Ten
kto oglądał „Coś”, wie o czym mówię.
W każdym razie nieco się
to gryzie z faktem o tym, że Violet, bardzo lubi chadzać na
przedstawienia cyrkowe. A dokładniej jednej konkretnej mechanicznej
trupy.
Poza tym, jak już
wspomniałam, panienka Adair ma dość niecodzienne hobby i, aby je
realizować, nocami wymyka się do specjalnego, mieszczącego się w
dość szemranej dzielnicy miasta, laboratorium. Tam właśnie pod
osłoną nocy pracuje nad wynalazkiem, którego powstanie stanowić
będzie epokowe wydarzenie i w przyszłości najpewniej ocali tysiące
kobiet od rozmoczonej skóry na dłoniach. Zmywarką, ma się
rozumieć.
A teraz poważnie. Kiedy
dziewczyna wymykała się z domu, cel jej podróży był owiany taką
tajemnicą, że myślałam, iż jest ona w trakcie badań nad
stworzeniem głowicy nuklearnej, a nie samoczyszczącego ustrojstwa.
Wracając jednak do
fabuły. W dniu „debiutu na salonach” głównej bohaterki dochodzi do przykrego incydentu. Mianowicie ginie jeden z bardzo
wpływowych gości i co gorsza miejscem zgonu jest posiadłość
Adair. Kiedy okazuje się, że mężczyzna, będący członkiem
parlamentu (do którego należy także ojciec Violet), został
otruty, dziewczyna postanawia podjąć własne śledztwo w sprawie
tajemniczego zgonu. Podczas oględzin zwłok Lorda odkrywa, że w
jego przełyku znajdował się maleńki, ale za to bardzo
niebezpieczny pająk.
Jeśli chodzi o wrażenie
ogólne, momentami wydawało mi się, że wiele wątków i opisów
było dodanych przez pisarkę bardzo „na siłę”, jakby kobieta
sama nie wiedziała do końca co chce napisać, bądź co gorsza,
zdawało jej się, że pisze dla ludzi, którym siły wyższe
ograniczyły w jakiś sposób umiejętności pojmowania świata. Może
to wina tłumaczenia, albo tego, że jestem już za stara na tego
rodzaju literaturę, ale brakowało mi pewnej lekkości i może
jeszcze kilku błyskotliwych uwag narratora.
Główna bohaterka, choć
sprawia wrażenie sympatycznej, bywa też dość irytująca. Nie mam
pojęcia kim inspirowała się Corina Bomann, ale w mojej opinii
Violet momentami uosabia chyba najgorszy wzorzec bohatera, jaki dotąd
powstał – Mary Sue.
Już wyjaśniam dlaczego.
Violet to kobieta, a
właściwie nastolatka żyjąca w Anglii wiktoriańskiej, gdzie
generalnie rzecz ujmując, kobiety nie miały w zwyczaju wnosić zbyt
wiele do życia publicznego. Bo na ogół nie były specjalnie
rozgarnięte czy ambitne. Ich role społeczne ograniczały się do
bycia ładnymi ozdobami mężczyzn. Oczywiście zdarzały się
wyjątki i niczym dziwnym jest fakt, że Violet chciała stać się
jednym z nich. Ale na litość, dziewczyna miała siedemnaście lat,
a wedle opisu autorki była już całkiem niezłym mechanikiem,
konstruktorem, psychologiem, detektywem i nawet anatomopatologiem.
Oczywiście mogę przyjąć, że była ona cudownym, genialnym
dzieckiem obdarzonym niemożliwym talentem, bo przecież tacy ludzie
istnieją. Tyle że w książce, nie licząc wzmianek o wynalazkach
dziewczyny nie ma praktycznie żadnego argumentu popierającego tę
tezę.
Dla przykładu, jakiś
czas temu zetknęłam się z japońskim komiksem „Death Note”,
którego głównym bohaterem był genialny uczeń. A co do tego, że
był prawdziwym geniuszem, nie mamy wątpliwości dzięki temu, że
poza opisywaniem jego postępowania, autorka przedstawiała tok
myślenia chłopaka, który dalece odbiegał od sposobów myślenia
typowych nastolatków. Na przykład mojego!
Książka nie jest też
dla mnie specjalnie wiarygodna, bo najpewniej sama autorka nie ma
większego pojęcia o konstruowaniu... czegokolwiek. Odpowiedzi
Violet w stylu: „Żeby naprawić błąd, poświęciłam mnóstwo
ołówków oraz papieru” właśnie to mi sugerują.
Aż zaczęłam się
zastanawiać, jak bardzo wydłużyłby się okres powstawania
pierwszych samochodów, gdyby twórcy, tak jak główna bohaterka,
wszelkie usterki i defekty naprawiali głównie na papierze.
Ale co by nie mówić, książka nie zalicza się do grona złych. I bardzo polecam ją
nastoletnim czytelnikom, którzy gotowi są przymknąć oko na nieco
naciągane wątki, bo fabuła jest całkiem oryginalna, bohaterowie
pełnowymiarowi, klimat niczym niezmącony przez wszystkie czterysta
siedemdziesiąt sześć stron. I gdyby dodać kilka wad Violet i może
parę dokładnych opisów konstrukcyjnych, dałabym książce mocne
cztery plus, a tak jest cztery, ale z minusem.
I w życiu nie
wrzuciłabym „Mechanicznych pająków” do jednego wora ze
Zmierzchem czy, o zgrozo, Pięćdziesięcioma twarzami Greja.
Grrr... Aż mnie dreszcz
przeszedł, na samą myśl.
Thea
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz