Tytuł:
Rywalki
Autor: Kiera Cass
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Jaguar
Moja ocena: 8/10
Cykl: Selekcja (tom 1)
Długo
mogłabym rozwodzić się nad tym, dlaczego chciałam przeczytać tę książkę.
Oczarowało mnie w niej bardzo wiele rzeczy - począwszy od okładki, przez
obwolutę, aż po przedstawioną w niej dystopię. Podeszłam do niej jednak z
pewnym dystansem z obawy, że się rozczaruję. Nie chodzi o to, że ta pozycja
jest słaba, o nie, po prostu przeczytałam już tak wiele jej podobnych, że nie
chciałam zaznać déjà vu.
Paradoksalnie jednak nigdy nie potrafię przejść obok nich obojętnie.
Słowa zapisane na kartach „Rywalek” zdradzają nam historię z pozoru znaną.
Każdy z nas słyszał przecież baśń o Kopciuszku - dziewczynie, która dostaje
niepowtarzalną szansę, by zmienić swoje życie. W tej opowieści również pojawia
się biedna dziewczyna, bogaty książę, który może zostać jej wybawicielem oraz
inne pretendentki ubiegające się o przystojnego monarchę i jego tron. Jednak
diabeł śpi w szczegółach, bowiem America Singer wcale nie chce nic w swoim
życiu zmieniać. Książę wydaje jej się zadufanym w sobie bogaczem, a całe te
Eliminacje, mające wyłonić jego przyszłą żonę, śmieszą ją. Dziewczyna jest
zakochana i szczęśliwa, nawet mimo ubogiego życia. Eliminacje są jednak wielką
szansą i choć dziewczyna z początku nie chce mieć z tym konkursem nic
wspólnego, kilka bolesnych słów zmienia jej nastawienie. Wyjazd do pałacu staje
się jej szansą na ucieczkę i nawet obecność trzydziestu czterech innych
kandydatek księcia traci swoje znaczenie. A kiedy bohaterka poznaje przyszłego
króla, księcia Maxona osobiście, nie jest już taka pewna, czy w ogóle chce
wracać do domu.
„To, co dla mnie
wydawało się czymś niewiele lepszym od programu rozrywkowego w telewizji, dla
niego było jedyną szansą na szczęście.”
Książka posiada wiele szczegółów, które odróżniają ją od innych pozycji,
czyniąc ją jedyną i niepowtarzalną. Pełna jest emocji - smutku, bólu, radości,
szczęścia, miłości... Kiedy czytałam, nierzadko wybuchałam śmiechem, czasami
razem z bohaterką miałam w oczach łzy, zdarzało się również, że miałam ochotę
wyrzucić ten ślicznie oprawiony plik kartek przez okno... ale tak czy inaczej
wspominam „Rywalki” bardzo ciepło. Jeżeli chodzi o bohaterów, to sama America
nie była dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem. Przecież gdyby nie była praktycznie
idealna, to zapewne nie otrzymałaby szansy poznania księcia. To właśnie Maxon
podbił moje serce. Sprawiła to jego dobroć, a nie to, że jest bogatym księciem.
Wbrew pozorom okazał się być delikatnym, szczerym i jeszcze niedoświadczonym
młodym mężczyzną. Z przyjemnością przeżywałam razem z nim wszystkie jego
sukcesy i porażki.
„W moich
marzeniach wszystko układało się idealnie.
W moich marzeniach wszyscy byli szczęśliwi...”
Niestety muszę przyznać, że książka była dla mnie dość przewidywalna, ale w
żadnym wypadku nie umniejszyło to radości jej czytania. Przeczytałam już tyle
utworów w tym gatunku, że trudno mnie zaskoczyć. „Rywalki” zrobiły na mnie
naprawdę bardzo dobre wrażenie, nie rozczarowałam się, więc z czystym sumieniem
polecam i nie mogę się już doczekać chwili, kiedy sięgnę po następny tom.
Edelline
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz