Tytuł: "Dzieci gniewu"
Autor: Paul
Grossman
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 368
Wydawnictwo:
Sine Qua Non
Zaczynam
sobie czytać książkę, jestem na stronie 68 i myślę sobie: „No, no! Temu
autorowi nie jest obce pojęcie dziedziczenia odpowiedzialności za winy. Bardzo
mu się to chwali! Prawdziwy patriota!”
Po czym
zerknęłam na ostatnią stronę i mój entuzjazm nieco zbladł.
To on nie
jest Niemcem?!
Dzieci
gniewu
Zacznę od okładki, bo jest pierwszą rzeczą, która rzuca mi
się w oczy i... nie oszukujmy się, to często jej wygląd decyduje, czy książka w
ogóle zostanie przekartkowana. Przynajmniej w moim przypadku.
Ilustracja na pierwszej stronie przedstawia, jak mniemam,
jedną z niemieckich ulic, którą kroczy odziany w płaszcz mężczyzna. A
przynajmniej tak sugeruje nieco niewyraźny zarys sylwetki. Frapujące jest
zestawienie fontów na okładce. To zaledwie jedna strona, a naliczyłam ich aż...
no, co najmniej cztery. Bądź pięć, jeśli by wziąć pod uwagę, że dla wyróżnienia
(?) części tekstu użyto kursywy. Przez to całość wydaje się nieco mało spójna i
chyba zostanę fanką oryginalnej okładki, bo pomimo podobieństw, jest znacznie
bardziej rytmiczna.
Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego klimat okładki od razu
przywiódł mi na myśl kadry z sequelu „Koszmaru z ulicy Wiązów”.
Przejdźmy do fabuły.
Bohaterem powieści jest detektyw Willi Krause – policjant
pochodzenia żydowskiego, a ponieważ akcja całej książki toczy się w 1929 roku,
mężczyzna stale narażony jest na kpiny o antysemickim charakterze, których
nadawcami są jego koledzy z pracy. Osobiście ośmielę się stwierdzić, że
większość szyderstw motywuje raczej zazdrość, niż faktyczna nienawiść do
wspomnianej nacji. Będę obstawała przy tej tezie, nawet pomimo tego, że rok
1929 to przecież czas, w którym w Niemczech zaczyna rodzić się coraz więcej
ideologii nazistowskich.
Wracając jednak do kluczowych części fabuły. Krause jest
świetnym detektywem, który, jak na swój wiek, osiągnął bardzo dużo, więc
stanowi swego rodzaje sól w oczach reszty załogi. Pomimo niezaprzeczalnego
talentu do rozwiązywania zagadek, został on odsunięty od śledztwa dotyczącego
znalezionych w kanale dziecięcych kości oraz biblii. W tym samym czasie, w
Niemczech, wybucha epidemia, mająca swoje źródło w zatrutym mięsie. Detektyw
Krauze zostaje przydzielony do sprawy, ale wcale nie zamierza skupiać się tylko
na niej. Na własną rękę będzie próbował złapać także mordercę dzieci.
Jeśli chodzi o całokształt, książka niezaprzeczalnie
posiada swój własny, mroczny klimat, który ani na moment nie zostaje zmącony
niepotrzebnym łączeniem gatunków. Autor operuje doskonałym stylem. Dialogi są
naturalne, opisy bogate, postacie pełnowymiarowe i ciekawe.
Taki warsztat powinien być marzeniem każdego pisarza!
Gdybym mogła, chętnie przeniosłabym się do City University
of New York, gdzie Paul Grossman wykłada literaturę.
Podsumowując, książkę mogę śmiało polecić wszystkim fanom
kryminałów, ale z uwagi na niektóre fragmenty powieści, nie radzę czytać jej
podczas posiłków. Zaręczam, że się nie zawiedziecie. Książka trzyma w napięciu
właściwie do ostatnich jej stron i nie pozwala się oderwać ani na moment.
Chętnie przeczytam ją jeszcze raz. Za jakiś czas.
Thea
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz