Tytuł: "Samotność odległych gwiazd"
Autor: Kate Ling
Gatunek: YA, sci-fi
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Amber
Wyobrażacie sobie porzucenie ziemi? Pięknych zielonych dolin, oceanów, plaż i gór na rzecz życia na statku, pełnym sterylnych pomieszczeń, surowych zasad i fałszywej miłości? Możliwość zobaczenia galaktyki: planet, gwiazdozbiorów czy asteroid, jest na pewno ogromną zachętą, tak samo jak uczestnictwo w czymś wielkim, wydaje się to piękne i ciekawe, ale jest to tylko złudna nadzieja, bo żaden pasażer oprócz specjalnej grupy wywiadowczej nie może opuszczać pokładu, a nieliczne okna jeszcze bardziej potęgują poczucie zamknięcia i bezsilności. Wszyscy są ślepo wpatrzeni w cel, który im wyznaczono i na każdym kroku wmawiają sobie, że jest on słuszny. Uwierzcie mi na słowo, nie chcielibyście się tam znaleźć.
W każdej książce o skorumpowanej społeczności zawsze znajdzie się buntownik, osoba dla której ślepe podążanie za tłumem jest najgorszą karą, jaką zesłał na nią świat. Wielokrotnie już spotkałam się z tym typem bohatera, zawsze podziwiałam ich odwagę i chęć zmian. Tutaj także odczuwałam podobne wrażenie i choć postać jest dość sztampowa, to jest w niej coś intrygującego. Seren Hemple, bo to właśnie o niej mowa, jest główną bohaterką i narratorką książki, wkrótce skończy 16 lat i swoją Edukację. Dla każdego mieszkańca Ventury jest to bardzo ważny dzień, czas wyboru życiowego partnera. Procedura ta od początku niepokoi Seren, nie widzi ona najmniejszego sensu w systemie panującym na Venturze i misji, która jest nieodłączną częścią życia każdego mieszkańca statku. Bohaterka ma dużo racji co do niesprawiedliwości panujących zasad, na początku jej szczerość i nieustępliwość mi imponowała, z czasem jednak stała się trochę drażniąca. Bohaterka wielokrotnie wpadała przez swoje odważne poglądy w tarapaty, co wprawdzie dynamizowało akcję, ale stawiało także Seren w roli osoby niedojrzałej i egoistycznej.
Właśnie przez jedną z takich wpadek trafiła ona do szpitala, aby odbyć wizytę u doktora Maddoxa. Poznała tam Domingo Suareza, przystojnego Latynosa, który wyznaje podobne do jej własnych poglądy. Jak nietrudno zgadnąć, dziewczyna zakochuje się w starszym chłopaku, imponuje jej jego charyzma i wielorakie talenty oraz wrodzony urok osobisty. Najbardziej jednak cieszy ją widoczne zainteresowanie z jego strony. Na Venturze jednak miłość jest kategorycznie zabroniona. Wybór niezgodny z zasadami stanowi oznakę buntu, a brak oddania najważniejszej sprawie, czyli przekazywaniu ziemskiej wiedzy kolejnym pokoleniom, uważany za brak poszanowania dla ludzkości i jej przetrwania. Zaczynają się więc potajemne schadzki, ciche rozmowy, skryte pocałunki. Zarówno Dom jak i Seren mają swoich partnerów życiowych, na domiar złego partnerem Seren jest niejaki Ezra, syn Kapitan Kat - dowodzącej całą operacją. Uwaga załogi jest więc zwrócona na Seren, co w dużym stopniu utrudnia jej spotkania z Domingiem. I tu rodzi się pytanie, czy warto dać tej miłości szansę na dalszy rozwój, czy może od razu spisać ją na straty?
"Moje uczucie do niego jest błyskawiczne, potężne i piękne. A do tego kompletnie beznadziejne."
Jak już napisałam, na pierwszym planie pojawia się wątek miłosny, tym samym spychając na plan dalszy wątek podróży kosmicznej i ustroju panującego na Venturze. Na całe szczęście autorka mimo tej zmiany w dalszym ciągu go rozwijała, co bardzo mnie ucieszyło, ponieważ uważam, że jest on bardzo intrygujący i ciekawy.
Ventura, jak już zdążyliście się dowiedzieć, to ogromny, samowystarczalny statek. W środku wyglądający jak ogromne dwutysięczne miasto. Wyruszył z Ziemi 84 lata temu . Za 262 lata dotrze do planety, skąd odebrano tajemniczy sygnał. Wydawać by się mogło, że ten cud techniki przemierzający galaktykę jest miejscem pełnym szczęścia i harmonii. Nic bardziej mylnego, bo pod sztucznymi uśmiechami, zawsze siedzi głęboko skrywany ból i samotność. Jest to bowiem miejsce, gdzie zamiast propagować indywidualność i oryginalność rozpowszechnia się przeciętność i postępowanie według narzuconych schematów i zasad. Nikt z załogi nie zna Ziemi i nie pozna kresu podróży. Na Venturze ludzie żyją i doczekają końca swoich dni, a misja będzie trwać dalej, aż do schyłku podróży.
"Urodziliśmy się, żeby umrzeć i aż do teraz udawaliśmy, że to nic takiego."
Rodzaj porządku panującego na Venturze idealnie opisała jedna z postaci:
"Istniejesz jedynie po to, żeby być częścią misji. Ty i my wszyscy jesteśmy własnością NASA, ESA i naszych sponsorów z Ventura Communications Incorporated, musimy zatem kontynuować misję, do której zostaliśmy powołani. Spełnienie obowiązku nie jest kwestią wyboru. Pierwsza obsada statku liczyła osiemset osiemdziesiąt osiem osób. Czterysta czterdzieści cztery płodne pary, cykl narodzin co trzy lata i niemożliwa do przewidzenia liczba śmierci. Przed nami podróż trwająca siedemset lat. Żeby powoływać do życia zdrowe dzieci i zapewnić Venturze przyszłość, musimy robić co do nas należy. Stabilne Unie i odgórnie zaplanowane rodziny są fundamentami, na których opiera się cała nasza cywilizacja."
Często nie doceniamy tego, co oferuje nam Ziemia, jednak po przeczytaniu tej książki zdecydowanie zaczęłam zwracać uwagę nawet na najdrobniejsze rzeczy, które na Venturze mogły objawiać się tylko w snach czy marzeniach. Jeśli więc lubisz Si-fi z dość obszernym wątkiem miłosnym, a także książki z "charakternym" głównym bohaterem, to ta książka z pewnością ci się spodoba. Życzę zatem miłej lektury.
Kinga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz