29 listopada

"Spójrz mi w oczy, Audrey" Sophia Kinsella - recenzja

Tytuł: "Spójrz mi w oczy, Audrey" 
Autor: Sophia Kinsella 
Gatunek: literatura młodzieżowa 
Liczba stron: 319 
Wydawnictwo: Media Rodzina


"Oczy to tylko nieszkodliwa galaretowata tkanka. Stanowią bardzo mały element organizmu. Wszyscy je mają. Co więc tak bardzo mi w nich przeszkadza? Miałam jednak dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić, i jeżeli chcesz wiedzieć, to ludzie nie doceniają oczu. Przede wszystkim jest w nich wielka moc."

Książka ta opowiada historię tytułowej Audrey i całej jej rodziny złożonej z: uzależnionej od czytania czasopisma "Daily Mail" mamy, taty, brata Franka oraz najmłodszego Felixa, a także sąsiada Olliego i Linusa, o których opowiem może później. Cała akcja zaczyna się dosłownie w momencie akcji, na podwórku przed domem naszej rodziny, gdzie matka próbuje wyrzucić komputer Franka przez okno, co sprowadza połowę naszych bohaterów na dół, a drugą ich część na piętro. Audrey niby dystansuje się, ale nie do końca... Czy to wystarczy, żeby zaciekawić? Sądzę, że tak. Zdecydowanie. Audrey jest bardzo zamkniętą w sobie dziewczyną i to nie pod względem umysłowym, bo jest bardzo inteligentna, czasami potrafi też dokopać, ale ma okropny problem z patrzeniem w oczy. Uważa je za przyrząd dalekiego rażenia, który tylko pozornie jest niegroźny. Żeby zniwelować kontakt wzrokowy z kimkolwiek, nosi ciemne okulary, prawie nigdy ich nie ściągając. Cały czas siedzi też w domu, powoli zatracając umiejętność prawdziwego życia. I tu, w tej oto historii, pojawia się Linus, chłopak o "ładnej twarzy", jak twierdzi Audrey, który jest przyjacielem jej brata. Kiedy czyta się tę książkę, od początku ich znajomości aż do samego końca chce się, żeby byli razem, bo stanowią coś w rodzaju jednej pełnej wersji, zamiast kilku nieuporządkowanych części. Zupełnie jak czekolada, nie mająca żadnego sensu bez kakao. Linus wywabia z domu dziewczynę przy pomocy krótkich, zabawnych listów i tekstów, a potem, kiedy udaje mu się wyciągnąć ją do Starbucksa (uprzedzam, że tu jest bardzo dużo Starbucksa), zaczyna znowu przystosowywać Audrey do prawdziwego życia. Oczywiście, jak wiemy, nie zawsze idzie nam tak, jakbyśmy tego chcieli i tak, książka ta również obfituje w wątki nie do końca sielankowe. Są momenty gorsze i lepsze, ale wszystko to przepełnione przyjaźnią i oddaniem.

"Ale cały czas czuję na sobie jego wzrok. Jest jak promyk słońca."

Ogólnie ja sama polubiłam wszystkich bohaterów i świat w jakim żyją, bo jest bardzo podobny do naszego, a z moim gustem czytelniczym jest niestety tak, że coś musi być idealnie wciśnięte w odpowiednim czasie, żeby mogło mnie wciągnąć. "Spójrz mi w oczy, Audrey" plasuje się gdzieś bardzo blisko tego miejsca. 
A tak bardziej technicznie... Książka jest pisana w pierwszej osobie, z punktu widzenia Audrey, przez co trochę lepiej jest nam zrozumieć jej odczucia, ale w paru momentach narracja zostaje przerwana i zyskujemy "film" kręcony przez dziewczynę na zlecenie jej pani doktor. Obejmuje właściwie wszystko, ludzi, zabawne sytuacje oraz idealne komentarze Audrey załączone do całości. To kolejny plus tej powieści. "Spójrz mi w oczy, Audrey" jest ładna, nie tylko z zewnątrz, ale również w środku, pokazując się ze strony duszy, tekstu i opisów, jak i czcionki, okładki i oczywiście, co chyba zostanie już moją tradycją, ze względu na swój zapach. Myślę jednak, że ta książka ma dziwny "problem". Otóż nie da się jej przypasować do jednej grupy czytelniczej. Teoretycznie książka młodzieżowa i obyczajowa powinna znaleźć się na półce dla nastolatków, ale uważam, że w książkach ogranicza nas jedynie własna wyobraźnia i nieważne czy mamy 15 czy 115 lat, znaczenie ich zawsze może okazać się akurat dla nas idealne. Nie przedłużając, rzucę ostatnim krótkim tekstem z książki, który, mam nadzieję, zrozumie każdy w trudnej sytuacji. Więc bajo, idźcie i czytajcie!

"A nawet jeśli pomyślisz, że zupełnie się pogubiłaś, miłość i tak cię znajdzie."

Ola

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Za półką z książkami... , Blogger