03 sierpnia

"Znalezione w szafce" - projekt o książkach przybliżających matematykę jako naukę

"Znalezione w szafce" był to projekt, organizowany z inicjatywy byłych uczniów gimnazjum, w tym mnie, oraz naszego niezastąpionego nauczyciela matematyki. Zanim przejdę do tego, na czym polegał, chciałabym tylko wspomnieć, że ten post pojawia się tutaj z prawie miesięcznym opóźnieniem głównie przez brak czasu osoby nadzorującej (niestety mnie, absolwentki) i kompletnego braku zorganizowania również tej osoby... Chciałabym bardzo za to przeprosić, bo to tylko i wyłącznie moja wina.


Projekt ten polegał na czytaniu i recenzowaniu czegoś nietypowego, bo książek o matematyce, o jej historii bądź o ludziach, którzy przyczynili się do jej rozwoju. O wszystkim, co kryją w sobie wzory i skomplikowane działania. Ja oraz moja przyjaciółka wyszperałyśmy w zakamarkach biblioteki książki, po które raczej mało kto by sięgnął, aby zainspirować ludzi do innego patrzenia na matematykę.

Moją lekturą była książka "Opowieści o liczbach", wyjątkowo cienka i bardzo przyjemna lektura, która podzielona na kilka części rozprawiała się z takimi tematami, jak na przykład historia i użycie zera, kto je uznawał, a kto nie, albo generalna historia liczb, ich formy i przekazu od wieków. Książka bardzo krótka, nosiła w sobie wiele cennych I ciekawych historii, była napisana prostym językiem, a jej jedyną wadą była już leciwa okładka, gdyż książka pochodziła sprzed kilkunastu dobrych lat.

Myślę, że najważniejsze w całym projekcie oraz w czytaniu było poznanie matematyki od zupełnie innej strony, jako inna nauka. Jako coś, o czym można opowiadać godzinami i coś, co potrafi nawet bawić. Jeżeli ktokolwiek natknie się na powyższą lekturę, z całą pewnością polecam, nawet żeby z czystej ciekawości do niej zajrzeć. Coś nietypowego, a bardzo interesującego, żeby zobaczyć tę naukę w innym świetle.

Chociaż nie jestem już uczniem tej szkoły, jestem pewna, że jej cenne zbiory przetrwają i następne roczniki, chociaż będą chodziły do podstawówki zamiast gimnazjum, wyszperają jeszcze coś innego, podobnego do "Opowieści".

Ola



Autor: Edwin A. Abbott
Tytuł: "Flatlandia czyli kraina płaszczaków" (powieść o wielu wymiarach)
Wydawnictwo: GWO (Gdańskie Wydawnictwo Oświatowe)
Liczba stron: 157
Gatunek literacki: Powieść popularnonaukowa

Trudno pozostać obojętnym wobec tej książki. Przez ponad sto lat istnienia zdobyła wielu - jeśli nie zachwyconych, to przynajmniej rozbawionych czy poruszonych - czytelników. Z przejęciem czytają Flantlandię nastolatki, z powagą cytują profesorowie. Dla jednych jest ona klasyką science fiction, dla innych książką popularnonaukową, jeszcze inni widzą w niej zabawną historię napisaną z powściągliwym, angielskim poczuciem humoru.

Tak przedstawia się fragment przedmowy książki, którą przeczytałam ostatnio. Już na wstępie powiem, że Flatlandia to publikacja skierowana do wszystkich, nawet tych pozbawionych szerokiej wiedzy matematycznej. Wystarczy odrobina myśli przestrzennej i błyskotliwości. To niewiele, żeby cieszyć się z lektury, prawda?

Natura Flatlandii może z początku wydawać nam się trochę obca. Mimo, że przestrzeń w niej występująca jest nam dobrze znana, dlatego gdy dopiero zaznajamiałam się z życiem pewnego sześciokąta, który jest narratorem tego dzieła, byłam przekonana, że nie będę w stanie zrozumieć sensu tego utworu i motywacji autora. Przecież tu musi chodzić o coś więcej! Co tak naprawdę chciał mi przekazać Abbott?- pytałam się bezustannie w myślach. Odpowiedź na to pytanie może nie być wystarczająco satysfakcjonująca. Otóż wydaje mi się, że każdy czytelnik odbiera to dzieło na swój sposób. Jedni z pewnością pochwalą je za doskonałą możliwość do snucia przemyśleń, którą niewątpliwie otrzymali. Jeszcze inni znajdą tutaj kolejny świat fantazji, który tylko czeka,aby go odkryć.

Dla mnie największą frajdą było odkrycie, że ten utwór jest tak naprawdę wierną kopią obrazu angielskiego społeczeństwa, z którym obcował autor. Trudno nazwać "Flatlandię" satyrą, ponieważ nie chodzi w niej o prześmiewczość. Ma być to raczej ukazanie różnic między arystokracją i biedotą oraz ważnej roli kapłanów w wiktoriańskiej Anglii. Trudno przeoczyć także wątek kobiet, które w książce przedstawione są jako osoby niższego sortu. Niezbędne mężczyźnie i jednocześnie nie traktowane z należytym szacunkiem. Nie mają możliwości kształcenia, są tylko jeden stopień wyżej od biedoty i przestępców. Tak też było w Anglii zanim kobiety zaczęły tworzyć feministyczne organizacje i ubiegać się o swoje prawa.

Narrator jest bardzo wyrozumiały, próbuje przekazać nam informacje o swoim świecie w sposób prosty, często też obrazowy. Tak, nie pomyliliście się. Narrator jest świadom, że snuje opowiadanie do nas, osób mieszkających na Ziemi - która w przeciwieństwie do Flatlandii (Płaskiej Krainy) posiada jeszcze jeden wymiar. Taki zabieg nazywa się burzeniem czwartej ściany, jeśli jesteście zaznajomieni z komiksami Marvela to wiecie, że Deadpool często tego dokonuje. W skrócie polega to na bezpośrednim zwracaniu się do czytelnika lub gdy postać daje znać, że wie o tym, że jest obserwowana.To zjawisko jest tak wplecione w tą książkę, że o mało mi nie umknęło. Świadomość istnienia takiego drugiego dna bardzo mi się spodobała. Zdecydowanie nadała głębi temu utworowi i wzbudziła moją ciekawość.

Mimo braku wartkiej akcji Flatlandia zdecydowanie intryguje. Jest przyjemna w odbiorze, a tłumaczenie jest świetnie wykonane. Na pewno nie było to łatwe zadanie dla tłumaczy, ponieważ Flatlandia powstała w XIX wieku. Oczywistym jest więc, że nawet po przetłumaczeniu język wydaje się trochę... zakurzony. Mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi. Myślę jednak, że takie słownictwo nie jest wielką przeszkodą, wręcz przeciwnie, nadaje trochę epokowości i poczucia uniwersalności tego dzieła.

Myślę, że nie doszukamy się wielu książek o tej tematyce. Poruszających wątek wymiarowości w tak trafny i dociekliwy zarazem sposób. Abbott udowodnił, że można stworzyć dzieło o podłożu naukowym nie uciekając się do skomplikowanych haseł naukowych i specjalistycznych odniesień. Do tego dał niesamowity upust swojej fantazji, która oczarowała niejedną osobę (w tym także mnie).

Życzę przyjemnej lektury wszystkim zainteresowanych poznaniem Krainy Płaszczków.

Kinga



Autor: Jerzy Życzyński 
Tytuł:"Pi plus oko" 
Gatunek: literatura popularnonaukowa/literatura matematyczna 
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 
Liczba stron: 235 

Każde twierdzenie, teoria i wzór miały kiedyś swojego twórcę. Tego anonimowego lub wręcz przeciwnie, niezwykle wsławionego geniusza. Mimo to, czym byłby ten wyraz nieprzeciętnej bystrości bez właściwego przekazania tej wiedzy? 

Do czego zmierzam? Chcę poprostu powiedzieć, że takie książki jak ta są niesamowicie potrzebne w każdej bibliotece. Nigdy nie wiadomo do czyich rąk trafią. Czy to będzie osoba, która spędza lekcje matematyki przysypiając w ostatniej ławce, a może największy prymus w klasie. Możecie uwierzyć mi na słowo, że nieważne, kto to będzie, z tej książki z pewnością wyciągnie coś wartościowego. Bo ta trudna wiedza jest tutaj przekazywana, nie tylko w sposób ciekawy, ale także poparty bardzo przydatnymi ilustracjami. Nie wspominając o tym, że w porównaniu do innych książek dotyczących matematyki spotkamy się tutaj z elementami zarówno fabuły, narracji, jak i nieczęsto występujących dialogów. 

To właśnie dialogi wydają się jednym z największych walorów, jeśli chodzi o odbiór tej książki. No bo czy jest lepszy sposób na zdobywanie wiedzy niż ciągła ciekawość, z którą wiąże się zadawanie pytań? 

Wszystko zaczyna się od spotkania naszego narratora z trójką interesujących chłopców o niezwykłych imionach. Najwyższy z nich, o zadartym nosie i płowej czuprynie, nazywa się Pi. Drugi z chłopców, trochę niższy i bardziej krępy, to Oko, natomiast ostatni, najniższy i czarnowłosy, nazywa się Plus. Wszyscy równie dociekliwi i pełni poświęcenia dla swojej pasji. Snują domysły, dzielą się wiedzą, a przede wszystkim (tak jak wcześniej wspomniałam) zadają pytania. Jedno pytanie rodzi następne, a to jeszcze kolejne. Aby zaspokoić swój głód wiedzy i odnaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania, tworzą swój własny, trzyosobowy klubik "Piplusoko". Chłopcy są nad wyraz dojrzali i inteligentni, więc na pewno zawstydzą niejednego ucznia podstawówki czy gimnazjum. 

Jest to interesująca pozycja, tak naprawdę jedyne czego mi zabrakło, to małe przerywniki, np. w formie krótszych opowiadań, czy opowieści z życia członków klubu "Piplusoko". Ogrom wszystkich tych wzorów, twierdzeń, itp. czasem po prostu jest troszkę zbyt przytłaczający, dlatego niektóre rozdziały musiałam czytać dwukrotnie i robiłam sobie przerwy. Po prostu nie byłam w stanie przeczytać tej książki "na raz", jak to robię zazwyczaj. Poza tym książka jest naprawdę niezła, pouczająca i zarażająca młodzieńczym optymizmem i entuzjazmem. Zdecydowanie godna polecenia wszystkim zapalonym-młodocianym matematykom, jak również osobom, które z czystej ciekawości chcą sprawdzić czy taki rodzaj literatury przypadnie im do gustu. Mam nadzieję, że tak. Życzę miłej lektury, jeśli zdecydujecie się sięgnąć po tę książkę. 

Kinga
Copyright © 2016 Za półką z książkami... , Blogger