18 lutego

„Gdy nadejdzie czas” Susane Colasanti - recenzja

Tytuł: „Gdy nadejdzie czas”
Tytuł oryginału: „When It Happens”
Autor: Susane Colasanti
Stron: 320
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Moja ocena: 8/10


„Muzyka to jedyna ucieczka przed cierpieniem. To mój narkotyk, który sam sobie wybrałem.”

Szczerze powiedziawszy, ten tytuł wpadł w moje ręce przypadkiem. Co prawda słyszałam o nim już wcześniej, ale wtedy na „słyszeniu” się skończyło. Teraz sięgnęłam po nią właściwie z obojętnym wyrazem twarzy, przez pierwsze sto czy sto pięćdziesiąt stron uśmiechałam się głupawo, gdyż treść wydawała się tak irytująco beznadziejna, a potem... Potem wiele się działo. Pochłonęłam ją w jedno popołudnie, a potem przez cały wieczór z rozkosznym uśmiechem na ustach ją trawiłam. Ale może zacznijmy od początku.
Powieść Susane Colasanti powstała w 2006 roku i przedstawia historię Sary oraz Tobeya. Bohaterowie chodzą do tego samego liceum, znają się od gimnazjum, lecz to by było na tyle. Rozmawiali ze sobą zaledwie kilka razy. Można by powiedzieć, że łączy ich raczej niewiele, choć tak naprawdę jest wprost przeciwnie. Tylko oni o tym nie wiedzą.
Sara jest ładna, mądra, chce studiować na nowojorskiej uczelni i wciąż marzy o poznaniu tego jedynego, swojej bratniej duszy. Jest święcie przekonana, że doskonałym dla niej chłopakiem byłby Dave, w którym rzecz jasna zadurzona jest większość uczennic liceum. Nic dziwnego, w końcu jest przystojny, popularny i gra w szkolnej drużynie koszykówki - po prostu chodzący ideał! Dziewczyna jest nim tak zauroczona, że nie widzi ani jego wad, ani ukradkowych spojrzeń innego młodzieńca. Tobey za to jest typem lesera. Co prawda jest inteligentny, ale nie zależy mu na edukacji i studiach. Pasjonuje się muzyką, gra na gitarze w zespole, który założył z kolegami. Poświęca temu praktycznie cały swój czas. Ale kiedy tylko znajdzie wolną chwilę, myśli o Sarze. O tym, ile dziewczyna dla niego znaczy i jak zwrócić na siebie jej uwagę. Chłopak rozpoczyna swego rodzaju podchody. Lubi mnie, czy może nie? Mam u niej jakiekolwiek szanse? Poddać się? Walczyć? Kochać, zapomnieć, a może udawać, że nic się nie dzieje? - to jedne z wielu pytań, które nie dają mu spokoju. Postanawia jednak mimo wszystko spróbować. Zawalczyć o dziewczynę, która mu się podoba, i do której czuje to dziwne przyciąganie. Szybko się okazuje, że tę dwójkę łączy o wiele więcej, niżby mogło się wydawać.

Książka naprawdę wciąga. Nie powiem, że nie, bo to raczej luźna pozycja, która niespotykanie odpręża, ale chyba właśnie z tego powodu warto ją przeczytać. Ani okładka, ani papier nie wyróżniają się niczym specjalnym, choć różna w zależności od narracji czcionka zaskakuje. „Gdy nadejdzie czas” jest niesamowicie sympatyczną historią - pełną uczuć, życiowych sytuacji i humorystycznych scenek. Wystarczy, że na nią spojrzę lub o niej pomyślę, a zaczynam się uśmiechać. Sprawiający wręcz komiczne wrażenie początek i przepełnione wątpliwościami, szczerością i urokiem rozwinięcie, składają się na piękną całość, która z pewnością przypadła mi do gustu. Bardzo się cieszę, że uprzejma pani w bibliotece bez zapytania mnie o zdanie dopisała tę powieść do mojej karty i że mogłam ją przeczytać. Szczerze polecam.


Edelline


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Za półką z książkami... , Blogger