Tytuł:
"Dziewczyna w czerwonej pelerynie"
Tytuł oryginału: "Red Riding Hood"
Autor:
Sarah Blakley-Cartwright
Ilość
stron: 357
Wydawnictwo:
Galeria Książki
Moja
ocena: 5/10
Gdy
mam do wyboru książkę i jej ekranizację, nie mam żadnych wątpliwości po co sięgnąć
pierwsze - wolę setki tysięcy słów zdobiących kartki papieru, niż nawet
najlepiej odwzorowujący je film. Czytanie nie ogranicza mojej wyobraźni - umysł
sam podsuwa krajobrazy i wygląd bohaterów wynikające z czytanych opisów, nic
nie jest dla niego barierą. Wszystko zależy tylko od tego, jak autor ubrał w
słowa swoje myśli. Ekranizacja za to podaje nam na tacy jedno z wielu możliwych
wyobrażeń świata przedstawionego w książce, który bardzo często różni się od
tego, co sami czuliśmy i widzieliśmy oczami wyobraźni podczas lektury. Jasne
jest dla mnie, że najpierw powinno się przeczytać książkę, a dopiero potem
obejrzeć film, który powinien służyć tylko porównaniu tych dwóch dzieł -
pisarza i reżysera - ale co wtedy, gdy jednak to film był pierwszy, a dopiero
potem powstała książka, oparta na jego scenariuszu? Tak właśnie jest w
przypadku "Dziewczyny w czerwonej pelerynie". Najpierw na ekranach
kin pojawił się film będący mieszanką horroru i sporej dawki fantasy, a dopiero
później Sarah Blakley-Cartwright podjęła się napisania książki o identycznym
tytule. We wprowadzeniu do utworu Catherine Hardwicke (reżyserka filmu) pisze,
że powieść powstała w celu "zgłębienia splątanej sieci emocji w wiosce
Daggorhorn", którą nie do końca udało się przedstawić w filmie. Wracając
jednak do kwestii filmów, ekranizacji i samych książek powiem Wam, że miałabym
ogromny problem po co sięgnąć pierwsze w przypadku "Dziewczyny w czerwonej
pelerynie", jednak tym razem trudność ta rozwiązała się sama - widziałam
film na wiele miesięcy przed otrzymaniem w ręce książki, a oglądając go nie
miałam nawet pojęcia, że istnieje powieść na jego podstawie.
"Red
Riding Hood" zabiera nas w dość odległe czasy. Akcja książki rozgrywa się
w niewielkiej wiosce Daggorhorn, której mieszkańców przepełnia strach, bowiem
co miesiąc, podczas pełni księżyca ich wioskę nęka rządny krwi Wilk. Jest to
bestia większa i silniejsza od wszystkich innych. Jej złote ślepia i paszcza
pełna ostrych jak brzytwa zębów przerażają największych śmiałków. Wieśniacy od
wielu lat składają jej w ofierze swe najtłustsze kozy i największe jagnięta,
zaspokajając tym samym jej głód, dzięki czemu bestia nie atakuje ludzi.
Wszystko się zmienia, gdy w noc po sianokosach zamordowana zostaje Lucy - młoda
i piękna dziewczyna o złotym sercu. Cała wioska pogrąża się w wielkiej żałobie,
a jej siostra - Valerie - odczuwa stratę najsilniej. Jakby nie dość było, że
dziewczyna straciła najbliższą osobę, to jeszcze zostaje zaręczona z mężczyzną,
którego nie kocha. Henry jest synem kowala, ma pieniądze i zawód, jest
przystojny, i wychowany na dżentelmena, ale to nie jego pragnie Valerie.
Dziewczyna kocha Petera - swojego przyjaciela z dzieciństwa.
Wstrząsające
jest pojawienie się w wiosce ojca Solomona - doświadczonego łowcy wilkołaków -
gdyż wieśniacy dowiadują się od niego prawdy o nękającym ich Wilku. Okazuje
się, że jest nim człowiek, mieszkaniec ich wioski, a niedługo potem Valerie
odkrywa, że jako jedyna rozumie mowę bestii. Potwór pragnie zabrać dziewczynę
ze sobą i grozi, że jeśli z nim nie odejdzie zabije wszystkich, których kocha.
Wiele
spodziewałam się po tej książce. Magiczna, zaskakująco delikatna i miękka w
dotyku okładka obiecywała bardzo wiele, ciekawa obwoluta również. Co prawda
martwił mnie fakt, że powieść ta jest na podstawie scenariusza filmu, ale
starałam się o tym zapomnieć, zwłaszcza, że film naprawdę mi się podobał. Jak
bardzo jednak utwór ten odbiegał od moich wyobrażeń o nim? Muszę przyznać, że
bardzo. Liczyłam na dużo fantastyki, magii i tajemnic, ale najwyraźniej moje
oczekiwania były zbyt wielkie. Sama historia może i była ciekawa, ale
przedstawiona została strasznie sucho - czytając nie czułam praktycznie żadnych
emocji ani klimatu powieści. Jedyny moment, który mnie zaciekawił, przykuł moją
uwagę, moment w którym poczułam dreszczyk emocji i zapragnęłam czytać więcej i
więcej trwał może jedną stronę, a opisywał historię ojca Solomona - czyli
stuprocentowej postaci drugoplanowej. Prawdę mówiąc jedynym elementem tej
powieści, który tak naprawdę mi się podobał jest sposób opisywania krajobrazów
i wyglądu bohaterów. Jest barwny, oryginalny, dość szczegółowy, a co
najważniejsze nie nudzi. Sama postać Valerie okazała się dość nietypowa, bowiem
dziewczyna ta pełna jest sprzeczności. W jednej chwili jest odważna i wie czego
chce, a dosłownie linijkę później jej zachowanie całkowicie się zmienia.
Dodatkowo autorka aż do ostatnich stron utworu pozostawia czytelnika w
niepewności, kto tak naprawdę jest bestią. Może gdyby nie to, że oglądałam film
i znałam odpowiedź na to pytanie, to może i nawet byłoby to dla mnie ciekawe,
może dzięki temu bardziej wciągnęłabym się w wir wydarzeń, lecz tak było to po
prostu denerwujące.
Podsumowując
największą zaletą tej powieści są z pewnością opisy miejsc i bohaterów. Sama
postać Wilka była interesująca, budziła grozę, wiało od niej tajemnicą, lecz
niestety w niewielkim stopniu. Pomysłowe graficzne wykonanie książki w jakimś
stopniu wynagradza braki, bądź niedociągnięcia w treści. Książka ta odpowiednia
jest dla mało wymagających czytelników, lub po prostu w chwili, gdy nie mamy
akurat nic innego do czytania.
Nie
jestem jednak w stanie powiedzieć, czy lepiej najpierw obejrzeć film, czy
przeczytać książkę, ale osobiście raczej nie powrócę do wersji papierowej tej
historii.
Edelline
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz